piątek, 28 maja 2010

Bitwy, warsztaty i cała reszta.

Dobra, czas zdmuchnąć grubą warstwę kurzu, która pokryła bloga. Przez ostatnie dwa miesiące przegapiłem wystarczająco dużo okazji do wygłoszenia (przeważnie lekceważących) komentarzy na tematy bieżące. Nie było kompromitujących fotek z Komiksowej Warszawy, planowanego elaboratu o komiksie kobiecym, ani rysunkowych podśmiechujek z Daniela Chmielewskiego i jego obronionej na pięć z wyróżnieniem pracy dyplomowej (gratulacje!).

Swoją drogą, przy całym swoim psycho-fanowskim oddaniu Danielowi, ten wpis chciałbym dedykować Tomkowi Pastuszce, z którym moje drogi ostatnio skrzyżowały się parokrotnie.

1. Na festiwalu Komiksowa Warszawa, który Asu w połowie zorganizował sam, a przynajmniej tak wyglądał po trzech bezsennych dobach.

2. Uczestniczyłem w poprowadzonym przez niego cyklu warsztatów komiksowych, które odbyły się w ramach Ligi Bitew Komiksowych. W ramach ćwiczeń z kadrowania, miałem m.in. okazję dołączyć do około 90% polskich rysowników (poważnie, idźcie na konwent komiksowy i rzućcie w tłum kamieniem) i zobrazować scenariusz Bartka Sztybora. Chyba bez wiedzy samego autora, ale jednak, wpis do CV idzie.

Powyżej Pan Terapeuta w marynarce z nie-takim-jak-trzeba kołnierzem oraz łysy Clint Eastwood, czyli szkic postaci.


A tu sam pasek. Robiony na szybko, pełen błędów, narysowany zbyt grubą kreską (0.3) i z fatalnym liternictwem. Ten sam scenariusz potraktowany przez Asu można znaleźć na stronie Kartonu. Albo w bezpośrednim linku, o tu.


(fot. Dominika Węcławek)

3. Z Tomkiem skrzyżowaliśmy markery w finale finału Ligi Bitew Komiksowych (jak widać, był lepiej wyposażony). Krzyżowanie szybko by się zakończyło, gdybym w temacie "Najmniej skuteczny czarny charakter" (tak, w zeszłym roku był niemal identyczny) nie dostał hojnej prolongaty na dopisanie puenty i dorysowanie Szpiegowi z Krainy Deszczowców wąsów, czym udało mi się doprowadzić do dogrywki. Potem były "Wybory prezydenckie" i "Parada nierówności", czyli dennie, politycznie i ze wskazaniem na Asu, czego, ogarnięta amokiem zarządzania dogrywek, publika jakoś nie chciała zauważyć. Po krótkiej przerwie, w trzeciej dogrywce (!) dostaliśmy temat "Po co studiować?", gdzie zastosowałem tani chwyt odwołania się do indywidualnego doświadczenia każdego z widzów (O, byłem kiedyś przy metrze centrum i widziałem jak koleś gra na krześle!). Publiczność łyknęła i zgarnąłem puchar, który stanął na Honorowym Miejscu. Przepraszam za jakość zdjęcia, ale z przymusu robione było aparatem w telefonie o mocy 1,3 pixela. Wcale nie mega.


Więcej o finale Ligi Bitew można przeczytać w Życiu Warszawy, w relacji Dominiki Węcławek, a ja chciałbym zrobić to, o czym zapomniałem na bitwach, to znaczy podziękować Paulinie Gosk i reszcie organizatorów, wszystkim współuczestnikom i przede wszystkim publiczności, że nie wygwizdała mnie po pierwszym pojedynku, jak Eminema w '8 mili'.

A na koniec, żeby zwiększyć objętość wpisu i dać sobie spokój z blogowaniem na kolejne dwa miesiące, zamieszczam recenzję, którą (z pięciogodzinnym opóźnieniem) podesłałem na konkurs zorganizowany przez redakcję Kartonu. Konkursu co prawda nie wygrałem (zwyciężyła recenzja Mirzki z Miasta Fantastyki), ale w ramach pocieszenia dostałem jednorazowy wołczer do kina, dostarczony osobiście przez rednacza Nowackiego. I było wiele radości.


Karton #3

Przyznam, że pierwszy Karton, nieślubne dziecko trzech ojców (czy może raczej owoc komiksowego gang-bangu): Piotrka Nowackiego, Tomka Pastuszki i Bartka Sztybora, kupiłem niejako z obowiązku. Bo przecież trzeba wspierać ciekawe inicjatywy z dymkiem, zwłaszcza, jeśli są dostępne w cenie Mocnego Warszawiaka. Ciekaw też byłem, czy pomysł na magazyn pozbawiony shortów, oparty jedynie na seriach, nie jest przypadkiem strzałem z biodra w stopę i projekt nie umrze szybciej niż coś, co umiera bardzo szybko (np. postać dorosła jętki jednodniówki).

Dwie pierwsze odsłony Kartonu nie rozwiały do końca moich wątpliwości, zostawiły uczucie niedosytu. Natomiast po lekturze numeru trzeciego mogę spokojnie powiedzieć, że otrzymałem całkowicie satysfakcjonujący mnie produkt. I to za niewspółmiernie niską cenę.

Pierwsze z czterdziestu strony nowego Kartonu, jak zwykle, należą do Marka Lachowicza. Tym razem, po Grand Bandzie i wąsaczach, przyszła kolej na solowy występ, obecnego także na okładce, Człowieka Paroovki, który staje się celem zemsty diabolicznego chemika, magistra Szczuta. Historia stoi na stałym dla Lachowicza, niezłym poziomie, chociaż w moim odczuciu całość psuje nieco finał deus ex machina. Myślę jednak, że fani gdyńskiego twórcy i jego garmażeryjnego bohatera się nie zawiodą.

Na kolejnych stronach znajdziemy, tradycyjnie już wybijające się na pierwszy plan, świetne „Ćmy” - opowieść Tomka Pastuszki o polskim superbohaterze z krwi i kości oraz moje ulubione „Flatties” (jako polskie tłumaczenie tytułu proponuję „Płaszczuki” lub ładniej: „Płastuszki”). Nie wiem czemu, ale mam wyjątkową słabość do rysowanych przez Ewę Juszczuk bohaterek o plastelinowych rękach oraz wiecznie zwróconych en-face twarzach wykrzywionych w charakterystycznym grymasie.

Na moim osobistym podium staje także debiutująca seria „Rubino” - bajkowa historia wcale-nie-dla-dzieci autorstwa Patricio Didlo, alter ego popularnego KRLa. Jego dwie jednoplanszówki, których bohaterem jest o tyle uroczy, co wulgarny jednorożec o tytułowym imieniu, podsunęły mi myśl, jak mogłoby wyglądać skrzyżowanie Wilq'a z My Little Pony.

Dalej mamy panów Łazowskiego i Szymkiewicza. Mimo, że nie jestem fanem ich webkomiksowej twórczości, nie da się ukryć, że „Superdetektywi z kosmosu”zaliczyli swój najlepszy dotychczasowy występ. Po króciutkiej (Maciek Łazowski zajęty był wtedy rysowaniem swojej pracy dyplomowej) zajawce z „jedynki” i głupawej historyjce o czarnych dziurach i odkurzaczach z Kartonu numer dwa, autorzy poszli w zabawę formą i parodię łamigłówek z magazynów dla dzieci. Można więc z łezką w oku wrócić do czasów zagadek kryminalnych, labiryntów i dymków do własnoręcznego wypełnienia.

Inną zabawę oferują z kolei serie braci Surma - „168” Marcina i kolorowy „Diogenes” Przemka. Zabawa nazywa się Przypomnij Sobie, Co Było W Poprzednim Odcinku i jest bardzo ciężka, jeśli nie ma się przed sobą ostatniego numeru magazynu. Zwłaszcza w przypadku ledwie jednostronicowego komiksu Surpiko, zaczynającego się zaskakującym WTEM!, kiedy akcja sprzed zaskakującego WTEM!-u miała miejsce dwa miesiące temu. Najlepszym wyjściem będzie chyba dać sobie spokój ze śledzeniem losów bohaterów i poczekać na wydanie zbiorcze.

Jedynym słabym punktem najnowszego Kartonu jest (w dalszym ciągu) komiks„Byle do piątku trzynastego” redaktorów Sztybora i Nowackiego. Kreska Jaszcza nigdy nie trafiała w mój gust a tutaj dostaję dodatkowo nieciekawą opowieść o nieciekawej codzienności nieciekawych seryjnych morderców. No dobrze, Flitlicz się jeszcze broni.

Oprócz stałych serii, znalazło się miejsce także dla świetnej grafiki Pawła Sambora przedstawiającej Vladymira z „Ciem” w wersji realistycznej. Oczywiście na tyle, na ile realistycznie można ukazać radzieckiego super-bohatera z wielkim mózgiem w słoiku zamiast głowy. Są też przewrotnie promujące abstynencję paski Karola Kalinowskiego („Wyjście”), pierwszy udany występ gościa zagranicznego, Oscara Mediny Hernandeza oraz komiks sponsorski, który zawsze był mocną stroną (dosłownie) Kartonu.

Podsumowując – Karton warto kupić, żeby za symboliczne 5 złotych poklepać jego twórców po plecach, mówiąc „fajnie, że się staracie”. Nie, to bzdura. Karton warto kupić, bo to profesjonalny magazyn po brzegi czterdziestu stron wypełniony dobrymi komiksami. I tyle.