niedziela, 27 września 2009

Bękarty z Inishmore i nie tylko.

W zeszłym tygodniu byłem zajęty głównie sprawami krwiodawczo-szpitalnymi. Ale nie tylko. Udało mi się też wreszcie obejrzeć "Bękarty wojny" w kinie i "Porucznika z Inishmore" w teatrze, wziąć udział w LARPie i polansować się w artykule dla portalu warszawa.ngo.pl. Ale po kolei.

Od premiery 'Inglourious Basterds' minęły ponad dwa tygodnie, nad filmem zdążyły się przewinąć zarówno fale zachwytu jak i gromy krytyki. Z jednej strony Bartek Sztybor mówi o arcydziele, z drugiej Przemek Pawełek i Konrad Hildebrand straszą nudą niemożebną. Ciekaw byłem, do której opinii będzie mi bliżej i jak to zwykle w takich przypadkach bywa, okazało się, że znalazłem się gdzieś pomiędzy. Ponieważ w recenzjach wyżej wymienionych panów i im podobnych o Bękartach napisano już chyba wszystko, to ode mnie tylko kilka zdań.

Po pierwsze. Nazwanie nowego filmu Tarantino arcydziełem jest mocno przesadzone. Trochę Bartka poniosło - trudno, zdarza się. Bastardy arcydziełem nie są, są za to radosną mieszanką kina wojennego, komedii, spaghetti westernu i szeregu innych konwencji, solidnie okraszoną tarantinowskimi gadkami o niczym, co jakiś czas kontrapunktowanymi strzelaniną lub skalpowaniem szwabskich łbów. Majstersztykiem można za to nazwać nagrodzoną Złotą Palmą kreację aktorską Christopha Waltza jako strasznego i śmiesznego zarazem pułkownika SS, Hansa Landy. Über-amerykański Pitt, über-angielski Fassbender i Schweiger o spojrzeniu mordercy dają radę, ale to Waltz błyszczy najjaśniej.

Skoro orgazmu nie było, to czego zabrakło do pełni szczęścia? Na pewno Bękartów. Jak na film o Bękartach, mocno poskąpiono im obecności na ekranie. Wcale bym się nie obraził, gdyby ze dwadzieścia minut dialogów zamienić na dwadzieścia minut scen z tytułowym żydowskim komandem mordującym nazistów. Tarantino, jak sam mówi, ma co prawda w zanadrzu trochę materiału, który nie znalazł się w filmie - m.in. historię Donny'ego "Żyda-Niedźwiedzia" (Żydźwiedzia?) Donowitza , ale na DVD i tak go nie zobaczymy. Quentin chowa go na wypadek prequelu. Na który liczę.

Jeśli nie widzieliście Bastardów i dalej zastanawiacie się, czy warto, może przekona Was ocena pana, który zupełnie jak Hans Landa jest zarazem straszny i śmieszny (tyle, że w zupełnie innym znaczeniu). I też lubi mleko.

"Bękarty Wojny dostają u mnie ósemkę z małym minusikiem." - mówi Artur.
Nie chce mi się doklejać w paincie małego minusika, ale wyobraźcie sobie, że tam jest.

***

Jestem idiotą. W dzień wolny od pracy w teatrze, poszedłem do teatru. Normalnie nigdy bym czegoś tak głupiego nie zrobił, ale skusił mnie cholerny irlandzki geniusz Martin McDonagh i jego "Porucznik z Inishmore" w reżyserii Macieja Englerta, wystawiany na Scenie w Baraku Teatru Współczesnego.

Pewnego dnia na irlandzkiej wyspie Inishmore, na drodze zginął tragicznie... kot. Ten - nie tak znowu sensacyjny - wypadek uruchomił łańcuch nieprawdopodobnych i makabrycznych wydarzeń. Właścicielem kota okazał się bowiem młody, słynny z radykalnych poglądów członek paramilitarnej organizacji INLA. "Towarzysze broni" nadali mu przydomek "Wściekły". I nie bez powodu - za śmierć ukochanego kota gotów jest policzyć się z każdym, kto zawinił. W efekcie... krew leje się strumieniami, a trup ściele się gęsto: McDonagh nie szczędzi widzom mocnych wrażeń.

Kpi przy tym z terrorystów i metod działania organizacji paramilitarnych, kpi z mentalności Irlandczyków. Kpi ile się da. Jak pisał Daily Express, młody autor znalazł odwagę, aby napisać "ripostę na wszystkie poważne sztuki polityczne o irlandzkim konflikcie" a jednocześnie "zabójczo śmieszną komedię o irlandzkich terrorystach [...] tak przerażającą, że chce się umrzeć, nie przestając się śmiać."

Niech ten krótki opis spektaklu posłuży za przystawkę dla osobnego wpisu o tej, i nie tylko, sztuce Martina McDonagha, jak i o samym autorze. Będą martwe koty, ślepe krowy, obcinanie sutków, krzyżowanie małych dziewczynek i Sean Connery. Zapraszam wkrótce na bloga.

***

Mam takie hobby, wstydliwe niczym czyrak na semprinim. I nie mówię o pieleniu cudzych ogródków i sadzeniu kwiatków - o tym będzie za chwilę. Chodzi mi o rozrywkę, której oddaję się od przeszło 12 lat, czyli przez połowę mojej dotychczasowej egzystencji. Otóż gram w RPG, ale nie byłoby w tym nic skandalicznego, gdyby nie to, że od czasu do czasu przebieram się w fikuśne ciuszki i biegam po lesie uzbrojony w miecz z rurki PCV i otuliny. Właśnie tak, zdarza mi się brać udział w LARPach. W ostatnią środę, w znajdującym się na warszawskich Stokłosach barze Tattoo zrobiłem to znowu. Akcja rozgrywała się w autorskim świecie fantasy, Querni, którego autorem jest doświadczony Mistrz Gry, Paweł "Skała" Jurgiel, odpowiedzialny również za organizację i prowadzenie LARPa. Klimatem przypominało to "Grę o Tron" George'a R. R. Martina - średniowieczne królestwo podzielone między szlacheckie rody, knujące intrygi i walczące o wpływy. Wprowadzenie wyglądało mniej więcej tak:

Bezkrólewie w Querni
Quernia od wielu lat była perłą znanego świata. W Ederhoq, stolicy królestwa stoją posągi Boskiej Pary i ich największe w zachodnim świecie świątynie. Kupcy nie mogą narzekać tu na biedę, a Reją spływają z wybrzeża królestwa wszelkie bogactwa. Niestety nad kwitnącym imperium zebrały się czarne chmury. Wracający ze zwycięskiego podboju wysp Lodosu władca wraz ze swoim następcą utonęli podczas burzy. Mało kto wierzy w pecha tak wielkiego, by zatopił z 16 okrętowej armady jedynie dwa na których podróżowała królewska rodzina. Lecz komu z parających się magią można by przedstawić dowody na morderstwo? Po wielkiej stypie, urządzonej gdy zjechali się najświetniejsi Querni by pożegnać swego władcę i jego syna, rozpoczęły się dyskusje. Na spotkaniu w jednej z pałacowych sal, znaleźli się najbardziej wpływowi przedstawiciele rodów i stronnictw. Czy uda się zapobiec wojnie i bezkrwawo zdecydować o sukcesji? Kto zasiądzie na tronie - bękart czy okrutnik? Zadecyduje krew, czy pieniądze? Kto dożyje korony?

Decydowaliśmy więc o sukcesji tronu, w kameralnym, 12-osobowym gronie poprzebieranych freaków, pod okiem nieco zdziwionej pozostałej, zdrowej umysłowo, klienteli baru. W ciągu około trzech godzin gry zostałem otruty przez własną siostrę, uleczony, usiekłem w pojedynku królewskiego bękarta (a prywatnie mojego bratanka) oraz zawarłem korzystny mariaż z późniejszą siostrą nowo obranego władcy. Tak, zdaję sobie sprawę, że udawanie średniowiecznego rycerza żyjącego w wymyślonym świecie nie brzmi jak poważne zajęcie dla dwudziestopięciolatka, ale mam to w dupie, zabawa jest zbyt dobra, żebym się przejmował.

Pokazałbym nawet zdjęcia, tyle że baterie w aparacie odmówiły posłuszeństwa, więc nie ma ani jednego. Ale gdyby były, wyglądały by mniej więcej tak (no dobra, u nas nie było gościa przebranego za papieża, klimatycznego wystroju ani rekwizytów).

W ramach częściowej rekompensaty dorzucam swoją fotkę z letniego, podkrakowskiego LARPa Nethershell, niestety w niekompletnym stroju. Jak widać, w tym sezonie modne są obszerne, jutowe tuniki w stonowanych odcieniach ziemistego brązu. Skórzany pas subtelnie podkreśli talię, okrywające przedramiona bandaże z powodzeniem zastąpią karwasze a dwie sakiewki o fantazyjnych kształtach świetnie sprawdzą się, jako praktyczne dodatki.

***

Na koniec krótko. Medialna moda na Miejską Partyzantkę Ogrodniczą nie mija. Po zainteresowaniu ze strony TOK FM, programu V Polskiego Radia, TVP1, Superstacji i Wysokich Obcasów, przyszła kolej na artykuł "Siła MPO" Anny Malinowskiej w internetowym serwisie warszawskich organizacji pozarządowych - warszawa.ngo.pl. Zabawne, bo od czasu pamiętnej akcji w Parku Szymańskiego nie posadziliśmy nawet pół bratka a teraz tylko odcinamy kupony od sławy. Takie z nas mendy.

7 komentarzy:

  1. publicystyka najwyższych lotów, Wonder ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój boże.. przyjedź w tym stroju na MFK. Proszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Pan W
    Szydź, wyśmiewaj, podcinaj mi skrzydła. Pewnie. Teraz już nigdy nie zostanę dziennikarzem ;(

    @Arcz
    Zgoda, jeśli Ty przyjedziesz w pamiętnym swetrze. I nie ma, że za mały.

    OdpowiedzUsuń
  4. o, dokladnie, Wonder w tym stroju, Arcz w sweterku. T byłby hit MFKi :D

    OdpowiedzUsuń
  5. @Wonder - z chęcią, ale obawiam się, że sweter ów już nie żyje.

    @Ystad - widze, że do szczęścia niewiele Ci potrzeba :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No proszę proszę, znasz Skałę ;) Świat jest mały :D

    OdpowiedzUsuń
  7. wonder, nie oburzyła cię przemoc wobec fuherowi ducha winnych faszystów!? son I'm disappoint.
    tytuł sztuki obił mi się o oczy więc może gdzieś jeszcze ją grają w Dublinie... zobaczę, chociaż dalej uważam że teatr to dość pretensjonalna forma sztuki.

    also: cory doctorow - "little brother" sf o LARPach, hakierstwie i walce z systemem - I'll find anarchism in whatever you can throw at me!

    OdpowiedzUsuń